Pożar Teatru Narodowego- 1985



W roku 1980 w całym kraju atmosfera była gorąca. Wiele załóg pracowniczych podjęło hasła strajkujących związkowców z Gdańska, którzy zakwestionowali prawo ówczesnych włodarzy kraju do rządzenia i przedstawili podstawowe postulaty naprawy Polski. Popierały je tworzące się w strażach pożarnych komisje zakładowe Solidarności, dopisując do nich własne środowiskowe żądania. W tym czasie środowisko zawodowe strażaków znajdowało się w szczególnej sytuacji. Z jednej strony, ze względu na samarytański charakter służby, strażacy cieszyli się wysokim statusem społecznym. z drugiej - z powodu niskich płac i ciężkich warunków służby, wielu ją opuszczało a chętnych brakowało. Do służby przyjmowano więc poborowych i junaków Obrony Cywilnej.

W jednostkach WSP nadal brakowało nowoczesnego sprzętu i pojazdów gaśniczych, a także części zamiennych, nie mówiąc o skandalicznym osobistym wyposażeniu ochronnym strażaków.

Poszczególne załogi strażackie zaczęły coraz śmielej mówić głośno i pisać o zawodowych problemach, wreszcie żądać. Związek Solidarność stał się w WSP siłą domagającą się radykalnych zmian.

W grudniu 1981 r. wprowadzono stan wojenny, straż warszawska została zmilitaryzowana, a do jednostek wkroczyli komisarze wojskowi. Po jego zniesieniu i przywróceniu legalności działalności związkowej strażacy powrócili do wcześniej zgłaszanych postulatów. Wystosowany został list otwarty do MSW, Sejmu i Komendy Głównej SP, w którym postawiono żądania dotyczące zarówno spraw socjalnych, jak i warunków służby.

Szło nowe! Ale nie była to droga łatwa. Trwały spory, zaostrzały się różnice zdań. Jednak w sytuacjach alarmu wszystkie strażackie załogi działały zgodnie. Najważniejsza zawsze była pomoc poszkodowanym. Podstawę wypracowanego w poprzednich latach systemu zabezpieczenia miasta stanowiły szkolenia i ćwiczenia prowadzone w konkretnych obiektach.

Szefowie straży i specjaliści od spraw operacyjnych byli zgodni co do tego, że wobec zagrożeń wynikających z rozwoju technologicznego, konieczności magazynowania na ogromnych przestrzeniach, budowy wielkich zbiorników płynów palnych, niebezpiecznego transportu kolejowego, wreszcie z powodu coraz wyższego budownictwa, istnieje konieczność wcześniejszego przygotowania i przeszkolenia załóg i dowódców w takich warunkach, w jakich być może przyjdzie im działać.

I tak podczas prowadzonych szkoleń strażacy poznawali poszczególne obiekty pod kątem ich ewentualnego zagrożenia - ćwiczyli systemy łączności i alarmowania, lokalizowali drogi dojazdowe itp.

Zorganizowano m.in. nocne ćwiczenia na Starym Mieście, gdzie z wykorzystaniem kilkudziesięciu samochodów, drabin mechanicznych i działek wodnych symulowano sposób opanowania pożaru dużego, zwartego kompleksu mieszkalnego. Przećwiczono również, zakładając uszkodzenie jednego z miejskich hydrantów, budowę linii zasilającej prowadzonej prosto z Wisły.

Podczas innego szkolenia, w którym udział brało około 50 jednostek strażackich, prowadzonego w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Pruszkowie ćwiczono współdziałanie oddziałów taktycznych w szczególnie trudnych warunkach.

Dużym wyzwaniem dla WSP były ćwiczenia prowadzone wewnątrz i na zewnątrz budynku INTRACO II, symulujące pożar na 19 piętrze. Ratownicy mieli za zadanie błyskawicznie dotrzeć w maskach tlenowych na palącą się kondygnację, a następnie samoratować się przy pomocy linek ratowniczych.W akcji wykorzystano liczne samochody pożarnicze, gaśnicze działka wodne i drabiny mechaniczne, a także śmigłowce i poduszki ratownicze do skakania z wysokości.

Zdarzało się, niestety, że ćwiczenia prowadzone na określonym obiekcie wyprzedzały tylko o jakiś czas rzeczywistą akcję ratowniczą. Tak się stało na Zamku Królewskim. Prawdziwa akcja ratownicza, która nastąpiła w parę tygodni po wiosennych ćwiczeniach, trwała 7 godzin i przebiegała w bardzo trudnych warunkach. Zakończyła się pomyślnie między innymi właśnie dlatego, że ratownicy poznali zabytkowy obiekt wcześniej.

Jej największym sukcesem było uratowanie bezcennych zbiorów, które nie uległy żadnym uszkodzeniom. Ale gdyby nie ćwiczenia...

W tych latach miało miejsce wiele trudnych pożarów. Palił się Teatr Rozmaitości, budynek henrykowskiej Polleny-Aromy, gdzie poza toksycznymi oparami, wielkim zadymieniem i zagrożeniem 150 tonami chemikaliów, ratownicy musieli sobie radzić z wybuchającymi beczkami, Hotel Europejski, w którym przebywało blisko 400 gości, a wejście do akcji uniemożliwiała ściana ognia.

Poza tym przeprowadzono wiele innych trudnych akcji, jak np. akcja powodziowa w 1982 r., gdy po przerwaniu wałów szeroko rozlana Wisła zagroziła ludziom i budynkom.

Ale chyba najtrudniejsze dla warszawskich strażaków w tamtym czasie było gaszenie pożaru w Teatrze Narodowym.

Pożar ten stanowił swego rodzaju powtórzenie zdarzenia sprzed 102 lat, kiedy to palący się w tym miejscu Teatr Rozmaitości zagroził stojącemu w pobliżu, a bliskiemu sercu każdego warszawiaka, Teatrowi Wielkiemu.

9 marca 1985 r. w Teatrze Narodowym, podczas trwającej właśnie próby, na dużej scenie pojawił się ogień. Pokrywające deski grube płótno nagle zaczęło się wydymać, a spod niego z sykiem zaczai wydobywać się gęsty czarny dym i ogień. Nastąpiło to tak szybko, że aktorzy, technicy i około stu osób znajdujących się na widowni ledwo zdążyło uciec. Dym tak szybko rozprzestrzenił się po kilku kondygnacjach tej części gmachu, że znajdujący się w pracowniach na IV piętrze nie zdołali się ewakuować i przy otwartych oknach czekali na ratunek. Jedną z przyczyn była niesprawna klapa oddymiająca nad sceną, której nie udało się otworzyć nawet strażakom.

Przybyłe jednostki strażackie rozpoczęły akcję od ataku na scenę i podscenie, kierując tam liczne prądy wody i piany gaśniczej zarówno z zewnątrz, jak i od środka. Jednocześnie, przy pomocy drabin mechanicznych rozstawionych wokół budynku teatru, ratowano ludzi z wyższych pięter.

Podczas gaszenia zużywano tak duże ilości wody, że zabrakło jej mimo odłączenia od jej dopływu wielu okolicznych obiektów. Trzeba więc było doprowadzić linię zasilającą bezpośrednio z Wisły i korzystać z autocystern MPO.

Aby dodatkowo nie narażać ratowników, odcięto dopływ prądu i gazu do teatru. Mimo to liczne karetki pogotowia odwoziły zaczadzonych lub w inny sposób poszkodowanych. Pracujący blisko ognia strażacy, mimo aparatów tlenowych, nie wytrzymywali dłużej niż 10 minut z powodu bardzo wysokiej temperatury.

Zadymienie było tak duże, że nawet lampy górnicze nie okazywały się wystarczająco skuteczne. Wychodzący z podscenia strażacy, po chwili odpoczynku i wypiciu kubka kefiru, znów wchodzili w piekielną otchłań. Przez wybijane przez strażaków w dachu nad sceną otwory cały czas oddymiano obiekt.

Tak skomplikowaną akcję w skrajnie trudnych warunkach prowadzili strażacy przez blisko 6 godzin. Uczestniczyło w niej 46 sekcji. Wreszcie pożar opanowano, ale dogaszanie trwało do późnej nocy.

Spóźnieni przechodnie ze ściśniętym sercem długo jeszcze obserwowali gęsty, siwy obłok, unoszący się nad obiektem teatralnym. Ale to była już tylko utrzymująca się nad spalonym budynkiem para.

W tym czasie wybitnym talentem dowódczym wyróżnił się płk pożarnictwa inż. Edward Gierski, który najpierw jako dowódca I oddziału, szef służby operacyjnej, a następnie zastępca komendanta WSP osobiście dowodził wieloma trudnymi akcjami ratowniczymi.

Trzy lata później strażakom warszawskim przyszło działać w warunkach ekstremalnych -wśród palących się szczątków rozbitego samolotu PLL Lot - Ił-a 62. Wtedy to wielu z tych twardych mężczyzn, zbierając szczątki 183 pasażerów, miało łzy w oczach. Jednak zachowali świadomość swojego powołania i tego, że być może nikt inny by się takich działań nie podjął. Mobilizowała ich nadzieja, że być może uda się uratować choćby jedno ludzkie życie.

Za bohaterską, prowadzoną przez wiele godzin, na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego, akcję kilkudziesięciu ratowników otrzymało "Medal za Ofiarność i Odwagę".




Menu













pożar Teatru Narodowego































Ćwiczenia WSP na Starym Mieście








poduszka pneumatyczna